Pamięci Stefana

Na szczycie Wichrenu (2915 m n.p.m.) w 1978 r

„Hodie tibi, cras mihi”

„Dzisiaj tobie, jutro mnie …”  jeśli już tradycyjne łacińskie sentencje na temat, to oczywiście „De mortuis nihil, si bene” (O  umarłych tylko dobrze lub nic)

Z tą ostatnią w odniesieniu do Kolegi Stefana Bugajskiego kłopot tego rodzaju, że naprawdę wiele trudu zajęłoby odnalezienie czegokolwiek, co źle mogłoby o nim świadczyć.

Prostolinijny, dla innych życzliwy, dobry przewodnik beskidzki i tatrzański, z rzędu tych w Limanowej najaktywniejszych w prowadzeniu wycieczek, także społecznie. Aktywny także w robocie Zarządu Oddziału zarówno w czasach dla PTTK lepszych jak i trudniejszych. Inicjator i organizator górskich rajdów turystycznych dla młodzieży, konkursów wiedzy krajoznawczej czy wycieczek szkoleniowych.

Z zawodu nauczyciel, z tych mniej licznych nie limitujących czasu poświęconemu na kontakt z uczniami. Z wykształcenia … hm … najpierw ukończył studium nauczycielskie o kierunku „wychowanie muzyczne”, a następnie geografię na studiach magisterskich. Miał opanowaną grę na kilku instrumentach, gdy zaszła potrzeba, potrafił nawet pokierować orkiestrą dętą.

I jeszcze jedno, bo rzecz w tym naszym wesołym kraju dość wyjątkowa. Stefan nie palił i prawie nic nie pił, co przecież w obyczajności poprzedniego reżimu bywało praktycznie obowiązkowe czy to w stosunkach towarzyskich, czy w społecznym działaniu. Mimo to imprez towarzyskich nie unikał, potrafił na nich dobrze się bawić i bawić innych.

Każdy ambitniejszy przewodnik, a Stefan się do takich zaliczał, oprócz potrzebnej wiedzy zasadniczej pielęgnował jakąś jej dziedzinę, w której był szczególnie dobry. Stefan specjalizował się w botanice górskiej, a ponieważ też dobrze fotografował, często na różnych spotkaniach w PTTK prezentował na slajdach osobliwości przyrodnicze z interesującym komentarzem.

Ci, co odeszli, żyją z nami dłużej w anegdocie. Niech będzie jedna.

W 1978 r odbyła się nasza przewodnicka wyprawa w bułgarski Piryn. Rychło tam doszło w obozie nad kaskadującą przez marmury Bandericą do polsko-bułgarskiego spotkania przy ognisku. Były więc śpiewy – najpierw nasze  melodie wspólne ( Szumi Marica, Jasno płonie watra w lesie …) potem naszepodhalańskie, wreszcie szopskie (szopy to bułgarscy górale) dźwięczne, ale nużące monotonią. Stefan wyciągnął z plecaka „flet prosty” czyli mówiąc po ludzku piszczałkę i zaczął na niej do wtóru wspólbrzmiewać, a na wyrażone uznanie odparł

– To prosta nuta . Wystarczy zapisać dwa takty i dopisać : dalej przez dwie godziny to samo !

Na emeryturze dalej był w sprawach górskich czynny, ja już nie, więc spotykaliśmy się raczej na terenie równym. Zawsze bywał w dobrej kondycji i dobrym nastroju . Aż …

Świat światełko,
śmierć miotełką
wraz wymiecie
twe rupiecie …    pisał jeden z najtęższych grafomanów barokowych ; tu akurat interesująco.
Ale …

Walery Goetel wspominał po latach – Raz w czasach studenckich zabawiliśmy w Tatrach do Sylwestra. Nocnym pociągiem wróciliśmy do Krakowa i wczesnym noworocznym rankiem szliśmy raźnym krokiem od dworca, mijając też powracające do domu sponiewierane i skacowane pary.

Któryś z naszych skomentował – A jednak  myśmy lepszą cząstkę życia wybrali !

I wydaje mi się, że Stefan mógłby tę myśl odnieść do siebie .

Zb. Sułkowski